Morrison-poeta był niewątpliwie spadkobiercą
nietzscheańskiego testamentu zawartego w „Narodzinach tragedii”. Nie
tyle, że fascynował się teoriami niemieckiego filozofa, co starał się
wcielać je w życie. Reprezentował zupełnie świadomie dionizyjski wariant
artysty, któremu nie obce jest, podobnie jak Rimbaud, rozprzężenie
wszystkich zmysłów w poszukiwaniu prawdy. Niechęć (a może
nieumiejętność) do klasycznej (apolińskiej) formy powodowała jednak
pewne trudności w zrozumieniu przekazu. Morrison chciał uczynić z siebie
współczesnego Dionizosa, który posługuje się rockowym misterium jako
formą podawczą swego przesłania. Niestety, chcąc nie chcąc, utrafił w
idealne warunki dla tego typu sztuki i wpisał się w mainstream. Jako
gwiazdor show biznesu nie mógł być traktowany poważnie, a jego słowa
niknęły gdzieś między wrzaskliwym głosem Janis Joplin a hipnotyczną
gitarą Jimiego Hendrixa. Nie miał jednak na tyle odwagi, aby zrezygnować
ze sławy, zaszyć na odludziu i zupełnie poświęcić się pisaniu,
zgłębiając misterium życia jak jeden z jego największych idoli, William
Blake.
(http://www.stopklatka.pl/artykuly/artykul.asp?wi=68416)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz