piątek, 29 marca 2019

Morderca zbudził się przed świtem


Plutarch spróbował kiedyś opisać proces śmierci, porównując go do procesu inicjacji: 

„Wędrówka po manowcach, po budzących przerażanie ścieżkach, które toną w ciemnościach i które wiodą donikąd. Potem, krótko przed końcem wszystkich tych okropności, panika i zdumienie”. 

Słychać magiczne dźwięki, święte słowa, tańce i wówczas

„wtajemniczony, wolny od wszelkich więzów łączących go ze światem spaceruje, celebrując uroczystość razem z innymi, tak jak on świętymi i czystymi, spoglądając z góry na tych, którzy jeszcze nie dostąpili tego zaszczytu…”

A to przecież tak bardzo przypomina The Doors, będących u szczytu swych magicznych mocy: stare jak świat dosiadanie węża czy smoka, archetyp, dziwny, a tak niepokojąco znajomy, z łatwością przywołujący inne symbole, zmysłowy i pełen zła, potężny, zakazany. Gdy Morrison intonował „Morderca zbudził się przed świtem/ założył buty/ wybrał twarz ze starej galerii/ i ruszył korytarzem”, my także, razem z nim szliśmy tym korytarzem przerażeni, sparaliżowani, niezdolni do zatrzymania się, bo muzyka już nas otoczyła swą siecią histerii oplatając nas coraz ciaśniej i ciaśniej. Morrison obwieszczający tragedie ojcobójstwa, horror, niewypowiedzianą mękę. My to widzieliśmy, czuliśmy to, my tam byliśmy. Zahipnotyzował nas. Rzeczywistość otwarła swą przepastną paszczę i połknęła nas w całości, gdy wtaczaliśmy się w inny wymiar. A Morrison był naszym jedynym przewodnikiem: „Tu jestem, idę z wami, zredukujcie czujność, już się przebijamy…” 
 
I przebiliśmy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz