sobota, 11 kwietnia 2015

Na scenie

Cheri Siddons:
Jim dawał publiczności to, czego – jak sądził – oczekiwała. Myślę, że dawał po prostu to, co mógł dać. Scena stawała się idealnym miejscem, na którym mógł dzielić się z innymi „całym sobą”. Coś takiego doprowadzało widzów do szaleństwa, ludzie to uwielbiali. A potem doszło do tego, że Jim nie bardzo już wiedział, po co on to w ogóle robi, czy tez co ludzie w ogóle od niego chcieli. 


Pamiętam, że pewnego razu, przed koncertem w Long Beach siedzieliśmy sobie za kulisami. W tamtych czasach na zapleczu nie kręciły się takie kupy ludzi jak teraz… Siedzieliśmy razem z Jimem – docierało do nas skandowanie publiczności „Jim!Jim!Jim!”. On spojrzał na mnie i spytał: „Czego oni ode mnie chcą? Nie mam pojęcia, czego mogą chcieć.”

Myślę, że pragnął, by akceptowano go za to, że jest jedynie człowiekiem – ale on wiedział, że ludzie nie są w stanie odbierać go właśnie w ten sposób. Ludzie nie potrafili oddzielić samego występu od istoty ludzkiej, która ten występ wykonywała. To spowodowało, że z czasem zaczął zapuszczać brodę, obrastać tłuszczem i mówić: „Zobaczymy, czy spodobam im się w takim kształcie”. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz