Kathy Lisciandro:
Nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie powiedzieć, jaka dana osoba jest „naprawdę” – obojętnie jak długo, czy jak dobrze się ją zna. Ja czułam, że Jim był prawdziwym przyjacielem; był uprzejmy, delikatny, był nadzwyczaj hojny. Pragnął dać ci wszystko, czego potrzebowałeś, o co prosiłeś. Czuł się lepiej, gdy mógł coś komuś dać.
Gdy czasem dowiadywał się, że jestem na jakiś czas sama, mówił:”jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zadzwoń. A jeśli będziesz musiała coś zrobić, daj mi wcześniej znać”. Uświadamiał mi, że zawsze gotów był służyć mi pomocą.
Był prawdopodobnie jedną z najinteligentniejszych osób, jakie kiedykolwiek poznałam. Niesamowicie oczytaną. W tej jego inteligencji było jednak coś więcej, niż sama podręcznikowa wiedza. Była w nim obecna filozoficzna ciekawość, która nie miała nic wspólnego z książkami, poczucie mądrości, dojrzałości – znacznie więcej niż świadczyłby o tym uniwersytecki dyplom.
Żądza wiedzy i poczucie ciekawości tego świata, obok którego
przechodziły wszystkie inne osoby, które znałam. Tak że nie chodziło tu o
dyplom uniwersytecki UCLA i o to, czego nauczył się z książek, na które
składała się jego całkiem pokaźna biblioteka, a o te specyficzna
samoświadomość, o której większość ludzi w jego wieku, w tamtej epoce
zaczęła w ogóle nieśmiało rozmyślać.
Gdy czasami przepisywałam na maszynie jego wiersze, natrafiałam na
słowo, którego znaczenia nie znałam. Myślałam wówczas: „O co tu chodzi?”
Jim przedstawiał mi wówczas historię tego słowa. Jeśli było
charakterystyczne dla jakiegoś okresu, tłumaczył mi też, co działo się w
tamtym czasie, poznawałam więc też jego historyczne i geograficzne
znaczenie. To właśnie była jego wiedza… Wiedza encyklopedyczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz