Dziś, po
czterdziestu trzech latach, jakie upłynęły od śmierci Jima, historia zespołu
The Doors stała się już mitem. Tragiczny i krótki zarazem żywot Jima
Morrisona jest pożywką, na której rodzą się nasi bohaterowie i bogowie
młodości, i na której dokonują się ich kolejne wskrzeszenia. Niczym
Orfeusz, Jim pozostaje wiecznie młody. Tak jak Dionizos, umiera, by
odrodzić się na nowo. I podobnie jak z morderstwem Adonisa, ofiarą Mitry
czy przypadkową śmiercią Antinousa, Jim nie mógł żyć nie niszcząc tego
mitu, na którym oparła się jego publiczność. Jednym z głównych powodów,
dla których Jim udał się do Paryża, było to, że nie był juz dłużej w
stanie dorównywać legendzie, którą sam kiedyś współtworzył. Bo Jim
Morrison nie chciał być bogiem. Jim Morrison chciał być poetą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz