czwartek, 20 grudnia 2018

Na czym polega fenomen The Doors?


Na początku opiszmy to impresyjnie.
(Widziałeś Doorsów "na żywo?"). Gdy grają, zapala ich przeraźliwa, niemal przerażająca siła i olbrzymie napięcie nerwowe. Wszyscy rosną i kurczą się, a piosenka, niczym żywa istota, napina się, jakby rodząc się i pękając zarazem. Jednak emocje są zawsze pod kontrolą. Ray gra na organach jak święty, a Robby wydobywa z gitary powolne, kruche akordy flamenco niczym aktor w zwolnionym filmie. John na bębnach jest szybki i potężny, jak żywe perpetuum mobile. No i Jim. Gdy patrzy się na tę śpiewającą postać, można dostrzec człowieka zwijającego się z niewysłowionego, osobistego bólu. Przerażające jest obserwowanie jak Morrison zmaga się w piosenkach z prawdą ostateczną. Jego okrzyki i wrzaski pochodzą z warstwy podświadomości kryjącej się pod świadomym artyzmem: Morrison ma wiele warstw i nie wszystkie z nich są piękne.


A teraz spróbujmy przebić się na drugi brzeg: "realizm". Podstawą brzmienia The Doors są organy Raya Manzarka, grające melodyjne staccato. To właśnie z nich wydobywa się rytmiczna podstawa muzyki, bo przecież Doorsi nie mają basisty. Manzarek jest muzykiem czynu, jego gra polega na atakowaniu instrumentu (choć w jego artystycznym kunszcie nie ma wymuszonej gwałtowności - wręcz przeciwnie). Wyjątkowa jest również ekspresyjna gra na bębnach Densmore`a: John podkreśla dramatyczną tkankę muzyki, a nie jej rytm; akcentuje, a nie uderza. Pracuje z tekstem, a nie z gitarowymi riffami, prowadzi nieustanny dialog z wokalistą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz